Sztuka biznesu: Opowieść Wigilijna
„Na skutek zmian w obyczajowości, które w dużej mierze dotykają rodziny, coraz częstsze są związki, które niewiele mają wspólnego z klasycznym modelem rodziny: ojciec–matka–dziecko. W tym kontekście pojawia się pytanie, czy adopcja, która według prof. S. Grzybowskiego, polega na stworzeniu w drodze przewidzianego prawem postępowania więzów rodzinnych, mających spełniać taką samą lub co najmniej podobną funkcję, jaka wynika z naturalnych węzłów krwi i pochodzenia ma być metodą na odtworzenie relacji w ramach klasycznie pojmowanej rodziny, czy też ustawodawca powinien reagować na zmiany społeczne, wprowadzając rozwiązania bliższe zmieniającej się obyczajowości” – Katzarzyna Bagan-Kurluta, „Przysposobienie międzynarodowe dzieci”, Białystok 2009, s. 10.
Atmosfera przedświąteczna udziela nam się wszystkim i to bez względu na orientację polityczną czy też stopień przywiązania do określonej tradycji. Trudno zachować umiar w tej gonitwie przygotowań i zakupów. Jednocześnie nasza wrażliwość wyostrza się. Skłonni jesteśmy uwierzyć, że nie wszyscy mogą uczestniczyć w tej wszechogarniającej nas radości i w to, że swoim datkiem, jałmużną, spontanicznym zakupem czegoś na aukcji, możemy przyczynić się do „dobrej zmiany” w tym „najlepszym z możliwych światów”. Nieprzypadkowo tuż przed świętami Bożego Narodzenia oraz w okresie pomiędzy świątecznymi dniami, a Nowym Rokiem, organizowanych jest tak dużo imprez o charakterze charytatywnym. Na rynku księgarskim pojawiają się nowe, luksusowe wydania książek Jana Christiana Andersena i Karola Dickensa. Wszystkie kanały telewizyjne emitują wzruszające filmy. Nie znam nikogo, którego los bohaterki „Dziewczynki z zapałkami” nie wzruszyłby do łez. Nikt z nas nie chciałby doświadczyć przerażających snów Ebenezera Scrooge’a, bohatera „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa. Ta odrażająca postać starego skąpca oraz jej przemiana, jest uniwersalnym kompasem moralnym dla wielu pokoleń. Dlatego w okresie świąt otwierają się nasze serca i portfele. To bardzo szlachetny odruch. Aby go wzmocnić i poczuć moc własnego współczucia dla losu innych, proponuję czytelnikom odwiedzenie wystawy pt.: „Biedermeier” w warszawskim Muzeum Narodowym (wystawa czynna będzie do 7 stycznia 2018 roku). Szczególnie polecam do obejrzenia obraz pod tytułem „Adopcja” austriackiego artysty Ferdinanda Georga Waldmüllera. Obraz to szczególny i piękny.
Rodzinny teatr uczuć
Adopcja lub przysposobienie to prawna forma przyjęcia do rodziny osoby obcej. Stwarza ona stosunek analogiczny do pokrewieństwa. Znana była w starożytnej Grecji i Rzymie. W prawie rzymskim, które wprowadziło adopcję do systemu prawnego, była instytucją mającą poprawić sytuację osoby adoptującej, a nie adoptowanego. Podobnie było w starożytnej Grecji. Adopcja utrwalała społeczne role i pozwalała utrzymać ciągłość rodu i majątku. Bezdzietni mężczyźni nie mogli piastować wielu odpowiedzialnych stanowisk oraz płacili znacznie wyższe podatki. Rodzina była w Cesarstwie Rzymskim także fundamentem i gwarancją ciągłości kultu przodków i domowych bogów opiekuńczych. Z chwilą śmierci bóstwa opiekuńcze zmarłego kontynuowały swoją misję i opiekowały się jego żyjącą rodziną. Dlatego śmierć bezpotomna Rzymianina oznaczała wygaśnięcie kultu jego przodków. Co ciekawe i zaskakujące, ale adoptowany nowy członek rzymskiej rodziny nie mógł mieć mniej niż 14 lat. To dowód, że adopcja nie pełniła wówczas funkcji wychowawczo-rodzinnej, ale zapewniało adoptującemu podporę na starość i spadkobiercę.
Kompleksowość i doskonałość rozwiązań prawa rzymskiego były przyczyną zainteresowania nimi w wiekach późniejszych. W różnych kodyfikacjach starano się je zawrzeć. Intencje tych zabiegów, jak ich skutki, były różne. Jako instytucja prawa cywilnego adopcja pojawiła się 21 marca 1804 roku w Kodeksie Napoleona. Napoleon Bonaparte chciał adopcją zapewnić następstwo własnego tronu, ponieważ nie miał naturalnego potomstwa ze związku z Józefiną (z domu Marie-Josèphe Rose Tascher de la Pagerie). Natomiast tzw. „adopcje przez naród” sierot w okresie Rewolucji Francuskiej, czy też po bitwie pod Austerlitz podejmowano przede wszystkim z pobudek politycznych. Kodeks Napoleona traktował adopcję jak transakcję handlową, a nie instytucję prawa rodzinnego. Pomysł, aby adopcja spełniała funkcje wychowawcze i rodzinne nad małymi dziećmi powstał dopiero w XX wieku w wyniku wojen, które osierociły setki tysięcy małych dzieci.
„Wg prawa polskiego przysposobić można jedynie małoletniego i tylko dla jego dobra.” – źródło: Encyklopedia Gazety Wyborczej, t. 15, s. 212.
Państwa europejskie, wzorując swoje prawodawstwo na Kodeksie Napoleona, powielały mniej lub bardziej dokładnie jego rozwiązania. Austria od 1 czerwca 1811 roku posiadała własne rozwiązanie prawne dla przysposobienia zawarte w Powszechnej Księdze ustaw cywilnych (tzw. ABGB, od Allgemeines Bürgerliches Gesetzbuch). W oparciu o ABGB możemy przyjąć, że małżonkowie przysposabiający chłopca na obrazie Ferdinanda Georga Waldmüllera są bezdzietni i oboje mają skończone 50 lat. Chłopiec jest półsierotą, ponieważ przysposobienie dziecka w Austrii wymagało bezwzględnie zgody ojca ślubnego, a tego w pokoju nie widzimy. Wdowi strój matki dziecka upewnia nas w tym przekonaniu. W przypadku posiadania przez przysposabiające małżeństwo szlachectwa i herbów, a z takim przypadkiem mamy tu do czynienia, ich przejście na chłopczyka będzie wymagało zgody monarchy, którym w 1847 roku był jeszcze Ferdynand I Habsburg-Lotaryński zwany Dobrotliwym. Dlatego przysposobieniu towarzyszy rejent, którego zadaniem jest sporządzenie umowy adopcyjnej i dopilnowanie jej podpisania oraz przekazania do właściwych organów. Jak podkreślono w katalogu towarzyszącym wystawie, obraz nie jest reportażem malarskim, ale uniwersalną pochwałą dobroczynności, miłosierdzia i szlachetnych cnót mieszczańskich. Ma zaświadczać o właściwie urządzonym państwie i społeczeństwie. Dla przeciwwagi przedstawiam obraz młodego warszawskiego artysty z 2007 roku. Reprodukowane przedstawienia dzieli 170 lat, ale kompozycja każdego z nich i okrutnie realistycznie oddane szczegóły, są poruszające. Zdają się potwierdzać na równi twierdzenie, że od każdej placówki opiekuńczej lepsza bywa rodzina, jakakolwiek by była.
Dossier autora
Jerzy Cichowicz jest menedżerem, trenerem biznesu, coachem i informatykiem z wieloletnim doświadczeniem. Jest również cenionym znawcą sztuki. Do jego specjalizacji zawodowych należą m.in. zagadnienia związane z bankowością, w szczególności zaś z kartami płatniczymi, ich zabezpieczeniami (w tym biometrią) oraz personalizacją. Jest autorem wielu publikacji, w tym poruszających tematykę biznesu i sztuki.
Foto: Agata Makomaska