Wielki sport, wielkie pieniądze
Nie od dziś wiadomo, że zawodowy sport wyrasta na żyznej glebie wielkich pieniędzy. Jeśli ma być widowisko, muszą być w nie zainwestowane ogromne środki. I tak to się kręci… Z korzyścią dla najlepszych i tym samym najlepiej opłacanych wyczynowców. Na polskim boisku mamy ich kilku.
Polski sport zawodowy ma się nieźle. Zarówno, gdy mowa o osiągnięciach (by tylko wspomnieć naszych siatkarzy i siatkarek, a przede wszystkim piłkarzy), jak też gdy wspomni się o środkach sponsorskich idących za tymi sukcesami. Jak wyliczają autorzy raportu „Sport+biznes+efektywność” opracowanego przez ośrodek analityczny ThinkTank, wartość sponsoringu sportowego w naszym kraju przekroczyła już (w 2013 roku) 2,5 mld złotych. A to oznacza z kolei, że w latach 2001–2012, konstatują autorzy, przyrost procentowy jego wartości sięgnął oszałamiających 1306 proc.
Ponad 45 proc. wartości wszystkich sportowych kontraktów sponsorskich w Polsce generuje piłka nożna.
Tak podbudowani możemy myśleć, że jesteśmy potęgą, ale zaraz trafia się nam zimny prysznic. Ten sam segment rynku w Niemczech liczbowo jest podobny, ale niestety denominowany w innej walucie – 2,7 mld euro. Co i tak jest ledwie ułamkiem wydatków koncernów w USA. Ich budżety na sponsoring sportowy już dawno (i to mimo kryzysu) przekroczyły 11 mld dolarów. Ale to Ameryka, która kocha show. Im większe, tym lepsze. A im lepszy tym droższe…
Polacy nie gęsi…
Czy powinniśmy czuć się gorsi? Bynajmniej. Może nie są to kwoty, jakimi może się pochwalić np. piłkarz Cristiano Ronaldo (zarobki z tytułu kontraktów reklamowych – 28 mln dolarów w 2014 roku), koszykarz LeBron James (58 mln dolarów za reklamy, Lionel Mess („tylko” 23 mln dolarów od sponsorów) lub golfista Phil Mickelson (48 mln dolarów z tytułu kontaktów reklamowych), ale wciąż mówimy o pieniądzach, które „ustawiają” finansowo niezły kawałek życia.
„Lewy” na szczycie
Nikogo chyba nie zdziwi, że najlepiej wycenianym przez branżę reklamową w Polsce sportowcem jest supersnajper, piłkarski egzekutor, Robert Lewandowski. W 2014 roku, po raz drugi z rzędu, zajął pierwszą pozycję w zestawieniu najcenniejszych polskich sportowców opracowanym przez „Forbes”.
Robert Lewandowski jest pierwszym polskim sportowcem, który może pochwalić się wyceną reklamową przekraczającą milion euro.
Rok temu jego wartość marketingowa osiągnęła 1,052 mln złotych. Z kolei szacunki agencji Pentagon Research przygotowane dla „Przeglądu Sportowego” według odmiennej metodologii wskazywały 2,8 mln złotych. Ale to było w ubiegłym roku, zanim „Lewy” dokonał bezlitosnej egzekucji drużyny z Wolfsburga (dla przypomnienia – w 9 minut strzelił pięć goli, co jest osiągnięciem, o którym mówi cały świat), zanim „władował” Szkocji pięknego gola w 3 minucie meczu reprezentacji narodowej i jeszcze w 94 minucie (na 10 sekund przed końcem meczu) uratował Polską drużynę przed odpadnięciem z eliminacji do ME 2016 i finalnie osiągnął oszałamiający bilans 14 goli w 5 meczach (czym zawstydził Cristiano Ronaldo i Leo Messiego).
Uff, tyle wyliczania. Istotą sprawy jest to, że po tych wyczynach, jak podaje miesięcznik „Press”, wartość reklamowa naszego „skarbu narodowego” zwiększyła się czterokrotnie. Gdyby któraś z firm zapragnęło Lewandowskiego na wyłączność, bez wyłożenia 4 mln złotych, nie udałoby się to. Niestety, co zauważa w rozmowie z „Press” Grzegorz Kita, prezes agencji Sport Management Polska, to dla rodzimego rynku reklamowego suma abstrakcyjnie wysoka; 2,5 mln złotych to maksimum, na które stać polskie firmy. Niemiecki rynek, a na nim „Lewy” przede wszystkim bryluje, nie zna takich ograniczeń. My tylko gratulujemy Robertowi – jest sportowcem największego formatu i zasługuje na wiele.
Hop w górę!
Drugi w kolejności po tytuł najbardziej wartościowego reklamowo sportowca w Polsce jest Kamil Stoch. Skoczek „wskoczył” od razu na drugie miejsce podium (nie był w ogóle notowany w 2013 roku) i to z imponującym wynikiem – 645 tys. złotych. Dwukrotny złoty medalista igrzysk w Soczi, mistrz świata z Val di Fiemme 2013, zdobywca Kryształowej Kuli w Pucharze Świata 2013/2014 i rekordzista Polski w długości skoku narciarskiego (238 metrów na skoczni w Planicy) jest łakomym kąskiem dla reklamodawców. Zwłaszcza że skoki narciarskie za sprawą Adama Małysza od lat są naszym sportem narodowym. Sympatyczny i powszechnie lubiany Kamil Stoch pojawia się więc w reklamach jednej z czterech głównych sieci komórkowych i jest ambasadorem niemieckiego producenta luksusowych aut. Czy za pieniądze, na jakie został wyceniony przez „Forbes”? Tego raczej się nie dowiemy. Tajemnica kontaktu zobowiązuje. Na pewno jednak nie może narzekać.
Rzut za 3 punty, gem, set i mecz
W zestawieniu najlepiej wycenianych supersportsmenów z Polski plasują się jeszcze dwie znamienite postaci, o których piszemy w jednym zdaniu i mówimy o nich jednym tchem. Obie bowiem są wybitne w swoich dziedzinach i mogą się pochwalić podobną wyceną w rankingu.
Marcin Gortat i Agnieszka Radwańska to „twarze” za nie mniej niż 530–580 tys. złotych.
Koszykarz Marcin Gortat i tenisistka Agnieszka Radwańska to „twarze” za nie mniej niż 530–580 tys. złotych. I są to pieniądze, które mogą mieć za jeden tylko podpis na kontrakcie reklamowym. Ponownie jednak nie dowiemy się nigdy oficjalnie, czy Marcin Gortat tyle właśnie otrzymał od tego samego telekomu, który reklamuje Stoch, a „Isia” za polecenie jednego z czołowych producentów elektroniki (w tym konkretnym wypadku AGD). To tylko branżowe szacunki (ale jak można sądzić, dość precyzyjne).
Sport ma przyszłość?
Na koniec jeszcze smutna refleksja o przyszłości polskiego sportu. Smutek ten wynika z danych, jakie płyną wprost ze Światowej Organizacji Zdrowia. Otóż 60 proc. polskich dzieci ma wady postawy, które wynikają z braku aktywności fizycznej (w tym absencji na lekcjach WF). Z takimi kadrami możemy nie dać rady zrobić furory w sporcie zawodowym. Do „oszlifowania” trafią tylko nieliczne diamenty, jak sportowcy wspomnieni powyżej… To słaby wynik, jak na 40-milionowy naród. Oby te pesymistyczne spekulacje się nie spełniły.