Reżyser sukcesów
Podobno liczby mogą opisać wszystko. Jeśli to prawda, jego opisują co najmniej trzy – 7, 12 i 13, a także 10. Ma na swoim koncie 7 Oscarów, pracujący dla niego aktorzy zdobyli 12 statuetek, a jego filmy otrzymały w sumie 13 nominacji. Ponadto w tym roku mija 10. rocznica jego śmierci. Jego, czyli Billy’ego Wildera – z pochodzenia Polaka, hollywoodzkiego scenarzysty i reżysera największego formatu.
Gdy przybył do Ameryki, znał ledwie kilka słów po angielsku. Był rok 1933. Na Starym Kontynencie pozostawił rodzinę, pracę w berlińskim tabloidzie, przygodę z francuskim kinem i wspomnienie chylącej się ku wojnie Europy – nic jednak, co pozwalałoby mu wierzyć, że otrzyma prawo wjazdu na terytorium USA. Szczęście uśmiechnęło się do niego, jak w hollywoodzkiej opowieści z happy endem. Wiele miesięcy czekał, by otrzymać upragniony dokument imigracyjny. W końcu oficer imigracyjny zapytał Wildera o zawód. „Twórca filmów” – odparł Billy. „Zrób zatem parę porządnych!” – usłyszał, po czym zobaczył pieczątkę w swoim paszporcie.
Droga do sławy
Urodzony w 1906 roku w Suchej Beskidzkiej Wilder otrzymał hebrajskie imię Samuel. Billym stał się po przybyciu do Ameryki, jednak już w dzieciństwie nazywany był Billie przez zafascynowaną Buffalo Billem matkę. Jego rodzice – Max i Eugenia – prowadzili dworcową cukiernię dającą profity na tyle duże, by móc wyprowadzić się do Wiednia i wysłać Samuela na nobilitujące studia prawnicze. Inteligentny chłopak zapewne zostałby niezłym prawnikiem, rzucił jednak uczelnię i podjął pracę w jednej z gazet. Z czasem Wiedeń stał się dla niego zbyt mały, wyjechał więc do Berlina. Po przybyciu do Niemiec wieczorami dorabiał jako fordanser – partner do tańca. W końcu jednak otrzymał upragniony etat w jednym z berlińskich tabloidów.
W tym samym czasie rozpoczął też przygodę z filmem. Z powodzeniem pisywał scenariusze i adaptował nowele na potrzeby srebrnego ekranu. Dojście Hitlera do władzy w 1933 roku wygnało Wildera do Paryża. W tym mieście nie zabawił zbyt długo – za namową matki wyjechał do USA. Jego rodzina pozostała w Europie…
Słodki smak snów
W Hollywood Wilder szybko poznał słodki smak „american dream”. Fabryka snów zachwyciła się lekkością jego pióra i świeżością pomysłów. Już w 1934 roku otrzymał obywatelstwo i jego kariera nabrała tempa. Pierwsze hollywoodzkie kontakty pomógł Billy’emu nawiązać Peter Lorre (László Löwenstein), aktor znany w Europie z filmu Fritza Langa „M-Morderca”.
Wilder debiutował w 1939 roku scenariuszem „Ninoczki”. Film okazał się strzałem w dziesiątkę, a znana dotąd z melodramatów Greta Garbo bawiła widzów do łez!
Wraz z sukcesami pisarskimi odnosił reżyserskie. Jego portfolio szybko wzbogacało się o kolejne kasowe hity – począwszy od „Podwójnego ubezpieczenia” (filmu, który dał mu pierwszą nominację do Oscara), przez kontrowersyjny „Bulwar Zachodzącego Słońca” z roku 1950 i „Słomianego wdowca” (1955), a skończywszy na kultowej komedii „Pół żartem, pół serio” (1959), w której spotkali się na ekranie Marilyn Monroe, Tony Curtis i Jack Lemmon.
Billy Wilder namiętnie kolekcjonował dzieła sztuki. W 1989 roku sprzedał część swoich zbiorów za 32,6 mln dolarów.
Wilder stał się topowym reżyserem przełomu lat 50. i 60., o którego względy zabiegały wszystkie wielkie studia. Na jego skinienie czekały największe gwiazdy ówczesnego kina – Marilyn Monroe, Dean Martin, Marlena Dietrich, Gary Cooper, Audrey Hepburn, Humphrey Bogart, Shirley MacLaine, Tony Curtis i Greta Garbo. Dzięki intuicji, konsekwencji i cierpliwości każdemu aktorowi potrafił pomóc wznieść się na wyżyny kunsztu, przełamać schematy i zagrać z dystansem do samego siebie. To za jego sprawą Gloria Swanson przeszła do historii kina autoironiczną rolą stojącej na skraju depresji gwiazdy niemego kina, Dean Martin zaś rolą sfatygowanego amanta zagrał na nosie gazetom oskarżającym go o alkoholizm i rozpustne życie.
The End
Po serii sukcesów wpływy Wildera w Hollywood zaczęły powoli słabnąć. W latach 70. nakręcił kilka nieudanych filmów, które skutecznie zamknęły mu drogę do dalszych produkcji. Nikt jednak nie zapomniał o jego zasługach dla światowej kinematografii.
Wśród najbardziej znanych filmów Billy’ego Wildera nagrodzonych Oscarami są: „Bulwar Zachodzącego Słońca”, „Garsoniera” oraz „Stracony weekend”. Ponadto, w 1986 roku Billy Wilder otrzymał statuetkę Akademii za całokształt pracy twórczej.
Przede wszystkim o poprowadzeniu dwunastu największych gwiazd kina do oscarowych nominacji, trzynastu nominacjach w kategoriach: producent, reżyser, scenarzysta, a także siedmiu zdobytych statuetkach Amerykańskiej Akademii Filmowej – w tym jednej za „Garsonierę”, ostatni w XX wieku czarno-biały oscarowy film. O tym, że „Garsoniera” była bardzo znaczącym obrazem, niech świadczy fakt, że kilkanaście lat później Kevin Spacey zadedykował swoją nagrodę za rolę w „American Beauty” Jackowi Lemmonowi, odtwórcy głównej roli w filmie Wildera.
Reżyser odszedł 27 marca 2002 roku. Pochowano go obok Jacka Lemmona i Marilyn Monroe. „Le Monde” napisał o nim – „Zmarł Billy Wilder. Nikt nie jest doskonały”.
Wojna seksbomby
Kultowe sceny i przechodzące do legendy kina frazy są wizytówką Wildera. Wypowiedziane przez bohaterkę „Bulwaru Zachodzącego Słońca” zdanie: „Dobrze, panie DeMille, jestem gotowa na zbliżenie mojej twarzy” znalazło się na 7. miejscu listy 100 najlepszych kwestii w historii kina. Do legendy przeszło też zdanie: „Cóż, nikt nie jest doskonały” z finału „Pół żartem, pół serio”. Scena ze „Słomianego wdowca”, w której Marilyn Monroe przytrzymuje podwiewaną sukienkę, uczyniła z aktorki ikonę seksapilu. Jak nikt inny MM umiała doprowadzić Wildera do szału, zapominając prostych tekstów. W „Pół żartem, pół serio” potrzebnych było aż 59 dubli, by wymówiła poprawnie: „Gdzie jest bourbon?”. Wilder tak o tym mówił: „Jest więcej książek na temat Marilyn Monroe niż na temat drugiej wojny światowej. I jest pewna analogia między nimi. To było piekło, ale potrzebne”.