Jak przeżyć z tygrysem
„Życie Pi” Yanna Martela to opowieść, którą początkowo uznano za niemożliwą do sfilmowania. Jak bowiem pokazać losy dwóch rozbitków, w tym… tygrysa bengalskiego, dryfujących w szalupie po Pacyfiku? Okazało się, że niemożliwego potrafi dokonać Ang Lee. W efekcie powstał spektakularny obraz w 3D, opowiadający o przygodzie, przyjaźni i potędze ludzkiego ducha.
Powieść kanadyjskiego pisarza Yanna Martela „Życie Pi” od chwili premiery w 2002 roku była absolutnym bestsellerem. Do rąk czytelników trafiło łącznie dziewięć milionów książek, a do rąk autora – nagroda Bookera. Poruszająca opowieść o nadziei, przyjaźni i stawianiu czoła przeciwnościom losu zachwyciła nawet najsurowszych krytyków. Kronika podróży hinduskiego chłopca, który przez 227 dni dryfuje po oceanie w szalupie ratunkowej w towarzystwie groźnego tygrysa bengalskiego (zwanego Richardem Parkerem), była powiewem świeżości w świecie literatury. Niestety, okazała się zbyt trudna do przeniesienia na ekran. Jak bowiem nakręcić film, w którym pojawiają się dzieci, dzikie zwierzęta i wzburzony ocean? Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć nawet nagrodzony Oscarem reżyser Ang Lee. Mimo fascynacji powieścią.
Dream Team
Na szczęście jednak pomysł jej zekranizowania nie upadł całkowicie. Ostatecznie po niemal 10 latach trudu wyprodukowania „Życia Pi” podjęła się wytwórnia Fox 2000. Wiadomość ta zelektryzowała Anga Lee. Warto dodać, że zainteresowanie reżysera projektem przez cały czas było sprytnie podtrzymywane przez jego entuzjastów. Jedną z osób, które nie pozwalały zapomnieć Angowi Lee o „Życiu Pi” była Elizabeth Gabler, szefowa produkcji Fox 2000. Jak podkreślała Gabler w wywiadach, od początku wiedziała, że tak kosztowny i trudny w realizacji film może wyreżyserować wyłącznie Lee, bo tylko on ma wystarczającą wrażliwość, by z opowieści o chłopcu-rozbitku, jego rodzinie i dzikiej bestii wydobyć całą subtelną i liryczną treść.
Yann Martel wierzył, że Ang Lee jako jedyny ma wystarczające umiejętności, by przenieść opowieść na ekran.
Także Yann Martel wierzył, że tajwański filmowiec jako jedyny ma wystarczające umiejętności, by przenieść opowieść na ekran. – To intymny dramat chłopca, który musi poradzić sobie z tragedią. To skomplikowany obraz – zapewniał w jednym z wywiadów. – Mimo że ukazuje tylko jednego aktora, jednego tygrysa i szalupę. Nie można było zrobić z niego wyłącznie spektaklu efektów specjalnych, bo wówczas byłby zupełnie niewart zapamiętania. Ang Lee to wiedział. Miał zarówno wiedzę, jak i determinację potrzebne do sukcesu. Spadł nam z nieba – opowiadał Martel. Autor powieści uczestniczył również w tworzeniu scenariusza, który na potrzeby filmu napisał Ang Lee. Do zespołu pracującego nad filmem dołączył także scenarzysta David Magee (autor scenariusza „Marzyciela”) i wówczas produkcja ruszyła pełną parą.
Ocean na życzenie
Rozmach przedsięwzięcia był ogromny. Na terenie nieużywanego lotniska Taizhong na Tajwanie zbudowano na potrzeby filmu kilkanaście hal zdjęciowych. – Chciałem nakręcić film, na jaki zasługuje ta książka. Projekt okazał się wielką przygodą – wspomina Lee, przyznając jednocześnie, że nic nie sprawia mu większej radości niż wyzwania. – Lubię pracować nad materiałem, który jest dla mnie trudny i zabierać się za rzeczy, z którymi początkowo nie wiem, co zrobić – dodaje ze śmiechem. Jednym z problemów, do rozwiązania przy produkcji, był… ocean. Wszak akcja filmu dzieje się pośrodku Pacyfiku. Ale i z tym Ang Lee i jego ekipa sobie poradzili. W jednej hal zbudowano zbiornik o długości siedemdziesięciu i szerokości dwudziestu pięciu metrów oraz pojemności bez mała dwóch i pół miliona litrów. Z kolei mechanizm wyposażony w dwanaście silników o mocy 150 KM każdy po zwalał tworzyć na powierzchni fale o wysokości sięgającej nawet dwóch metrów. Tak oto powstał największy zbiornik wodny, jaki kiedykolwiek zbudowano na potrzeby filmu. Czy tak skomplikowana operacja była konieczna? Charlie Wu,technik odpowiedzialny za „morskie” efekty filmu, wyjaśnia, że pozwoliło to ekipie na kontrolowanie „oceanu”. Nadało obrazowi niezwykłej wiarygodności, ale również poetyckości. Przykład? Ang Lee zażyczył sobie, by fale na oceanie uosabiały postaci, z którymi Pi spotyka się w myślach podczas podróży. Dzięki silnikom wzburzającym wodę stało się to możliwe.
Samorodny talent
Wyzwaniem było również obsadzenie głównej roli. Konstrukcja całego filmu zbudowana jest na postaci jedynego bohatera, czyli Pi. Do tej roli Ang Lee wybrał siedemnastoletniego Suraja Sharmę – chłopca z Delhi. „Wyłowił” go na castingu spośród trzech tysięcy młodych talentów. Jak wspomina Ang Lee, Suraj w czasie przesłuchań wypełnił salę emocjami, z których większość wyrażała się w jego oczach. Jego naturalna zdolność do uwierzenia w opowiedziany świat i pozostania w nim to niespotykany skarb. Obsadzenie w głównej roli Suraja Sharmy, który nigdy wcześniej nie stał przed kamerą, było z pewnością wielce ryzykowne, ale opłaciło się z nawiązką. Bowiem jak podkreśla Gabler, Suraj okazał się naturalnie uzdolniony – i mimo że nie miał doświadczenia, Ang Lee potrafił z niego wydobyć doskonałą grę aktorską. Co ciekawe, udział w tak wielkim projekcie był również dla Suraja niezwykłym doświadczeniem, a nawet przygodą. – Wszystko było dla mnie nowe – mówi odtwórca głównej roli i dodaje z rozbrajającą szczerością: – Nigdy nie wyjeżdżałem z Indii. Nie umiałem grać ani pływać. Dzięki filmowi nauczyłem się pływać i teraz jest to moje ulubione zajęcie. Kręcenie zdjęć na Tajwanie i spotkanie ludzi z całego świata w ekipie filmowej było fantastycznym doświadczeniem. Człowiek dostrzega wtedy, jak różnorodna jest Ziemia. Inspirowało mnie wszystko, co zobaczyłem, i wszyscy, których poznałem. Chciałem dać w filmie z siebie maksimum.
Prawdziwa historia
I rzeczywiście, patrząc na Pi, szczupłego, umięśnionego chłopca z matowymi od soli, poskręcanymi włosami, czujemy, jakbyśmy wraz z nim dryfowali po oceanie, mając groźnego tygrysa za towarzysza. Kreacja Suraja Sharmy jest niezwykle wiarygodna także dzięki konsultantom, którzy pomogli młodemu aktorowi wczuć się w rolę rozbitka na środku oceanu. Suraj przeszedł szkolenie u Stevena Callahana – inżyniera budowy okrętów, który przeżył po katastrofie statku 76 dni na Atlantyku. W wyniku tych doświadczeń powstała książka „Rozbitek: siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu”. Callahan nauczył chłopca między innymi technik survivalowych – odsalania wody, łapania ryb latających i budowania tratwy. Sharma ćwiczył również intensywnie na siłowni, by podnieść swoją sprawność. Treningi dały mu wewnętrzną dyscyplinę i siłę, która pomogła utożsamić się z granym bohaterem.
Galaktyka gwiazd
Choć postać Pi dominuje w filmie, na ekranie pojawia się wielu artystów, choćby hinduski aktor Irrfan Khan, który wciela się w Pi po latach, oraz inni aktorzy z Indii – Tabu i Adila Hussainowie grający rodziców Pi. Z kolei Brytyjczyk Rafe Spall wciela się w postać pisarza rozmawiającego z Pi o jego niezwykłych przeżyciach. Widzowie zobaczą też Gérarda Depardieu.
Tak zróżnicowana obsada sprawia, że film jest międzynarodowy i wielokulturowy. Jego uniwersalny wydźwięk podkreśla także sceneria. Na ekranie możemy bowiem zobaczyć zarówno urzekającą wieś indyjską, jak i nadmorskie miasteczko Pondicherry nad Zatoką Bengalską, które jako żywo przypomina francuski kurort. Ekipa Anga Lee kręciła zdjęcia na Tajwanie, by następnie przenieść się do oddalonego o tysiące kilometrów kanadyjskiego Montrealu.
Wiele wymiarów życia
Smaku „Życiu Pi” dodaje fakt, że Ang Lee zdecydował się na nakręcenie tego filmu w technologii 3D. Bynajmniej jednak nie po to, by wpisać się w modny nurt. Zdaniem Elizabeth Gabler, wykorzystanie tej techniki nadaje obrazowi dodatkową głębię. Zabieg sprawia, że widz zanurza się w akcji, śledzenie losów bohatera ma jeszcze bardziej emocjonalny charakter. Z kolei Ang Lee dodaje: – Tak naprawdę nie byłby to dobry obraz, gdyby został wyprodukowany tylko w dwóch wymiarach. Ta fabuła ma bowiem tyle wymiarów, że trzeba by przekazywać ich sens w jakiś inny, niezwykły sposób. Zgadza się z tym Yann Martel. I tłumaczy: – Jeśli potrafisz tańczyć, zamiast chodzić, jeśli potrafisz wypaćkać ściany na kolorowo, zamiast malować je na biało lub beżowo, to wspaniale. Dzięki tej beztrosce twoje życie jest bogatsze i ma więcej sensu. Jesteśmy tutaj zaledwie przez krótką chwilę, mamy do wykorzystania siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat, które szybko mijają, dlaczego więc nie chcieć od życia więcej. Lekcja jaka płynie z obrazu „Życia Pi” jest bardzo prosta, ale prawdziwa – życie to przypływy i odpływy; zdarzają się dobre i złe rzeczy. To, jak przeżywa się nieszczęścia, warunkuje, czy potrafimy cieszyć się i doceniać zdarzenia pozytywne. – I o tym właśnie jest „Życie Pi” – dodaje Yann Martel.