Zwykły chłopak z Bronksu, który od blisko pół wieku definiuje styl Amerykanów, jak mało kto zasługuje na miano ikony biznesu. Dziś, kiedy jego rówieśnicy odchodzą na emeryturę, on wraz z dziećmi planuje nowe przedsięwzięcia. To jego czas. Czas Ralpha Laurena.
Ralph Lauren uosabia spełniony amerykański sen. Kieruje imperium wartym trzynaście miliardów dolarów i jest w zacnym gronie najbogatszych Amerykanów – zajmuje 32. miejsce w zestawieniu „Forbesa”. Ubrania sygnowane jego nazwiskiem noszą prezydenci i gwiazdy show-biznesu. Nieźle, jak na syna ubogich imigrantów ze wschodniej Europy.
Droga z Mosholu Parkway
Patrząc na Laurena – dystyngowanego 73-letniego mężczyznę w idealnie skrojonym garniturze i o doskonałych manierach – trudno uwierzyć, że nie urodził się w zamożnej rodzinie. Jako czwarte dziecko żydowskich imigrantów z Białorusi mały Ralph Lipschitz, bo takie wówczas nazwisko nosił, o poziomie życia, jakiego dziś doświadcza,w latach 40. mógł tylko pomarzyć. Z Nowojorskiej Mosholu Parkway, przy której się wychowywał, daleko było do prestiżowej Piątej Alei… Typowe biedne imigranckie getto. – W dzieciństwie pragnąłem wielu rzeczy. Nie stać nas było na rower czy nawet na kij do baseballu – wspominał Lauren w wywiadzie udzielonym Oprah Winfrey, by chwilę później dodać: – Wiedziałem, że na wszystko muszę zarobić sam. Dlatego zacząłem pomagać ojcu. Takie doświadczenie nauczyło mnie cenić to, co miałem.
Mały Ralph malował więc z ojcem – niespełnionym artystą – ściany okolicznych sklepów, by zarobić na życie. To nauczyło go twardości i pokazało, że na wszystko musi pracować własnymi rękoma. Szybko przekonał się również, że jeżeli chce coś w życiu osiągnąć, musi wyglądać jak człowiek sukcesu. Dlatego pierwsze zarobione pieniądze wydał na najlepszy garnitur, na jaki było go stać – wyjęty niczym z filmów z Clarkiem Gable’em czy Fredem Astaire’em. Doskonale elegancki. Wiele lat później Calvin Klein, który w latach 40. i 50. mieszkał kilka budynków dalej, przyzna, że nie było w okolicy bardziej szykownego dzieciaka – zafascynowanego kinem nastolatka, który za wszelką cenę chciał spełnić swój american dream.
Czas na Polo
Z początku jednak niewiele wskazywało, że Ralpha czeka wielka kariera. Nie odziedziczył po ojcu talentu, a od nauki wolał popołudnia spędzane na szkolnym boisku. Przez pewien czas zastanawiał się nawet nad karierą zawodowego sportowca. Ostatecznie jednak znalazł pracę w sklepie z męską odzieżą. Jak wyznał po 40 latach, była to najlepsza szkoła biznesu, jaką tylko mógł otrzymać. Lepsza niż studia na nowojorskim City University, których zresztą nigdy nie skończył. Pierwszy i najważniejszy „egzamin z życia”? Zmiana nazwiska. Z banalnego i popularnego Lipchitz na bardziej szykowne, wymawiane jak imię muzy reżyserów – Lauren Bacall.
Drugi „egzamin” Lauren zdawał w 1967 roku w gabinecie prezesa sklepu, w którym pracował. Miał pomysł stworzenia nowej linii krawatów. Usłyszał jednak, że „świat nie jest jeszcze gotowy na Ralpha Laurena”. – To były bardzo mocne słowa. Zwłaszcza dla 26-latka. Ten facet po prostu wyśmiał mój pomysł na własną przyszłość – wspominał Lauren w 2007 roku.
Przepis na sukces? Każdy produkt ze znaczkiem jeźdźca na koniu jest kartą wstępu do elitarnego klubu spod znaku Ivy League – porośniętych bluszczem uniwersytetów, w których rodzi się amerykańska tradycja.
Na szczęście krytyka nie podcięła mu skrzydeł. Wręcz przeciwnie. Znalazł wspólnika i pieniądze. Stworzyli i wypuścili na rynek ekstrawaganckie szerokie krawaty z luksusowych tkanin. Inwestycja zwróciła się szybciej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Natomiast zdobiący krawaty znaczek gracza polo – najbardziej wyrafinowanego zdaniem Laurena sportu – stał się jego znakiem rozpoznawczym.
Biuro na Madison Avenue
Dziś Ralph Lauren każdego sezonu tworzy dziesięć różnych kolekcji ubrań dla mężczyzn – od klasycznej Polo, poprzez skierowaną do młodszych klientów Rugby, aż po szyte na miarę przez włoskich krawców garnitury z linii Purple Label. Do tego kreuje kolekcje damskie, dziecięce, elementy wyposażenia wnętrz, meble, perfumy, biżuterię i ekskluzywne restauracje. Wszystko dopracowane w najdrobniejszym szczególe przez 22 tysiące (!) pracowników z całego świata.
Przepis na sukces? Każdy produkt ze znaczkiem jeźdźca na koniu jest kartą wstępu do elitarnego klubu spod znaku Ivy League – porośniętych bluszczem uniwersytetów, w których rodzi się amerykańska tradycja. Produkty od Ralpha Laurena przedstawiają historię człowieka sukcesu. Sam Lauren jest najlepszą reklamą tego, co sprzedaje. I Amerykanie go za to kochają.
Grunt to rodzina
Przekraczając swoim jeepem bramę ranczo położonego u podnóży Gór Skalistych w Kolorado, Lauren nie ma wątpliwości, że osiągnął to, czego pragnął. Jego nazwisko odmieniane jest we wszystkich językach świata, imperium rośnie w siłę, każdy rok przynosi nowe inwestycje, a gwiazdy ekranu, za którymi niegdyś tak tęsknił, dziś ustawiają się w kolejce po jego kolekcje.
Choć mógłby teraz, jak wielu innych miliarderów w jego wieku, oddać się słodkiemu nicnierobieniu i trwonieniu fortuny, on wciąż żyje pracą. Razem z dwiema setkami projektantów przygotowuje się do kolejnych sezonów, planuje inwestycje, poświęca się działalności charytatywnej i oswaja z firmą swojego następcę – syna, Davida. Zbyt wiele wyzwań jak dla 73-latka? W żadnym wypadku. To przecież Ralph Lauren. Selfmade man.
Choć nazwiska się nie wybiera, czasem jego zmiana może pomóc w karierze. A przynajmniej ułatwia życie. Ralph Lipschitz, czyli dziś Lauren, na zmianę „rodowej” godności zdecydował się z prozaicznego powodu. Bynajmniej nie po to, by – jak sugerują niektórzy – ukryć swoje żydowskie pochodzenie. Otóż nazwisko Lipschitz, nieraz zapisywane jako Lipshitz, ma obcesniczne konotacje w języku angielskim. Ze względu na fragment „shit” w nim zawarty… Jak wspominał Lauren w programie Oprah Winfrey, z powodu nazwiska musiał znosić niewybredne żarty ze strony kolegów ze szkoły. Starszy brat Ralpha, George, również zdecydował się na zmianę, podobnie jak ich rodzina z Kalifornii.