Make-up story
Dewizą „padniemy, jeśli nie będziemy inni niż konkurencja” Wojciech Inglot, potentat na rynku kosmetyków, kieruje się od lat. Ma butiki na całym świecie, a z produkowanych przez jego firmę pudrów i szminek korzystają nawet członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej.
Wojciech Inglot (rocznik 1956) mówi, że przeszły go ciarki na wieść, iż znalazł się na liście najbogatszych Polaków magazynu „Forbes”. I to nie z radości. Woli nie afiszować się ze swoim majątkiem. Firmę kosmetyczną założoną przez Wojciecha Inglota i jego siostrę Elżbietę miesięcznik ekonomiczny wycenił na 150 milionów złotych, co zapewniło przemyskiemu rodzeństwu biznesmenów 83. lokatę.
Wojciech nigdy nie lubił szastać pieniędzmi. Kiedy wraz z Elżbietą stawiali pierwsze kroki w biznesie i zarobili pieniądze, przestrzegali się wzajemnie, by nie ulec pokusie wydawania. Przynajmniej nie bez celu, bo gdy w 1987 roku przyszło mu wyłożyć półroczną pensję za kilkudniowy pobyt w nowojorskim hotelu Waldorff-Astoria, w którym odbywał się kongres amerykańskiego stowarzyszenia chemików kosmetyków, Wojciech Inglot zrobił to bez mrugnięcia okiem.
Na kongres pojechał, by zdobyć nie tylko potrzebne do rozwoju biznesu kontakty, ale przede wszystkim wiedzę. W latach 80. w Polsce nie było żadnych książek czy periodyków traktujących o produkcji kosmetyków. Wybrał się więc za ocean. Tam spotkał ludzi z branży, którzy nie tylko podzielili się wiedzą, ale też skontaktowali go z innymi, dzięki czemu na dobre wszedł w ten świat.
Pamiętaj chemiku młody…
Z wykształcenia jest chemikiem. Studia na Uniwersytecie Jagiellońskim skończył w 1979 roku. Marzyła mu się kariera naukowa, ale oblał egzaminy na studia doktoranckie. Dzięki znajomemu profesorowi trafił do krakowskiej Polfy. Nie zabawił tam długo, bo upomniało się o niego wojsko. Po rocznej służbie wrócił do zakładu farmaceutycznego, ale szybko zorientował się, że kariery tam nie zrobi. Jednak to właśnie w zakładowym ośrodku badawczo-rozwojowym wpadły mu po raz pierwszy w ręce anglojęzyczne pisma specjalistyczne z farmaceutycznymi nowinkami. Od farmacji do kosmetyki niedaleko. Czytał te pisma, szlifował angielski i zastanawiał się, czy nie uciec do Ameryki i tam nie założyć firmy. Tak zrobiła większość jego kuzynów. Z ucieczki na szczęście nic nie wyszło.
W końcu lat 80. na polskim rynku były doskonałe kremy, ale zabrakło pożądanych przez kobiety kolorowych kosmetyków. Dla Wojciecha Inglota była to szansa na sukces, którą wykorzystał.
Przede wszystkim dlatego, że dostrzegł możliwość rozwoju w Polsce. I to za sprawą… generała Jaruzelskiego, który nakazał państwowym przedsiębiorstwom pozbyć się niepotrzebnego sprzętu. Namówił więc siostrę, by założyli firmę, a zarobione na saksach pieniądze wydali na odkupienie od Polfy urządzeń.
Dlaczego uparł się, aby produkować lakiery i szminki? Tłumaczy, że pod koniec lat 80. jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać firmy prywatne, zakładane przez biologów i chemików, które produkowały kremy. I to bardzo dobre gatunkowo. Jednak nie były to pożądane kosmetyki kolorowe. Na rynku była luka, czyli szansa. Uzupełniając finanse firmy produkcją i sprzedażą płynu do czyszczenia głowic
Tester konkurencji
Pierwszy trudny okres w rozwoju firmy przyszedł wraz z transformacją, gdy sklepy zaroiły się od zachodnich produktów. To wówczas Wojciech Inglot zaczął powtarzać niczym mantrę słowa: padniemy, jeśli nie będziemy inni niż konkurenci. Zaoferował więc klientkom testery, wcześniej dostępne wyłącznie u najdroższych marek jak Dior czy Chanel. To był strzał w dziesiątkę. Tłumy dziewczyn i kobiet najpierw rzuciły się, aby robić sobie darmowy makijaż, jednak później wracały. A firma powoli zaczęła wychodzić na swoje. Sprzedaż wzrosła na tyle, że Inglotowie postanowili zainwestować w nowy zakład produkcyjny w rodzinnym Przemyślu. Tam, pomagając przy okazji siostrom zakonnym we wznoszeniu domu pomocy społecznej, Wojciech zetknął się z Jolantą Kwaśniewską, która także wspierała budowę ośrodka. Podczas rozmowy okazało się, że pierwsza dama używa produktów jego firmy. Wkrótce odezwała się do Inglota, prosząc go o podarowanie żonom ambasadorów zaproszonych na przyjęcie do pałacu prezydenckiego zestawów kosmetyków. Czy można wymarzyć sobie lepszą promocję? Wojciech z Elżbietą doskonale wykorzystali szansę. Właśnie przygotowywali nową kolekcję dwukolorowych błyszczków. Postanowili obdarować panie ambasadorowe białą perłą z czerwienią. Ten model wycofali z produkcji. Dlaczego? Aby żony dyplomatów miały poczucie, że dostają coś wyjątkowego. Opłaciło się, bowiem prezent przypadł do gustu obdarowanym, zwłaszcza Patty Hill, żonie ówczesnego ambasadora Stanów Zjednoczonych. Wyjeżdżając z Polski, obiecała Inglotowi, że pojawi się na otwarciu jego pierwszego sklepu w Stanach Zjednoczonych. Słowa dotrzymała, choć wówczas Wojciech Inglot nie myślał jeszcze o podbijaniu świata, jednak obietnica pani Hill zasiała ziarenko, które zaczęło powoli kiełkować.
Efekt domina
Marka Inglot od samego początku miała znacznie różnić się od konkurencji. Wieloma rzeczami. Tym, że się praktycznie nie reklamuje, że większość towarów jest produkowana własnymi siłami. I jeszcze niezwykle szeroką gamą towarów, taką, której nie ma nie tylko żadna firma polska, ale i zagraniczna. Oferują 1700 różnych produktów, bo każdy kolor szminki czy lakieru do paznokci to osobny produkt. A to nie mieściło się na półkach w małych sklepach. Zapadła więc decyzja, aby wycofać wszystkie kosmetyki z drogerii i sprzedawać je we własnych butikach. Konkurenci patrzyli na Inglota ze zdziwieniem, niektórzy pukali się w czoło. Teraz żałują, że sami tak nie postąpili. Zaraz po otwarciu butiku w stołecznym Wola Parku, wypatrzył go Andy Chełminsky, który ma swoje sieci w Kanadzie.
I to on wprowadził Inglota do tego kraju. Pierwszy sklep pod szyldem przemyskiej firmy powstał w Montrealu. Dalej poszło już lawinowo. Potentat handlowy z Emiratów Arabskich, który zobaczył butik Inglotów w Montrealu, stwierdził, że to może być doskonała propozycja dla bogatych kobiet arabskich. I niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, sklepy z logo Inglot pojawiły się w Dubaju, zachwycając z kolei ludzi z Australii, Indii i jeszcze kilku krajów. Rok 2007 przemyska firma zakończyła z 60 firmowymi salonami za granicą. Biznesmen zapowiadał wówczas, że w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy otworzy 80 następnych, wszystkie poza Polską. Nowe sklepy powstały m.in. na Malcie i w Hongkongu. A potem, we wrześniu 2009 roku, także w Nowym Jorku. Na otwarciu tego ostatniego pojawiła się – tak jak obiecywała – ambasadorowa Patty Hill. Obecnie za granicą znajduje się blisko 240 sklepów z szyldem Inglot. W londyńskim kupuje najsłynniejsza brytyjska wizażystka, Annie Adams, która robiła makijaż Madonnie, a teraz upiększa członków rodziny królewskiej. Nic dziwnego, że na firmę z Przemyśla j poluje dziś wiele funduszy inwestycyjnych. Oferują 300 milionów złotych, czyli dwa razy więcej niż wynosi jej wartość rynkowa, wyceniona przez „Forbesa”. jednak Inglot woli podbijać świat solo.
Uzupełnione w maju 2016 roku: Wojciech Inglot zmarł 23 lutego 2013 roku. Pośmiertnie został odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi dla rozwoju polskiej przedsiębiorczości oraz działalność społeczną i charytatywną”.
Artykuł pochodzi z archiwalnego wydania „Diners Club Magazine” z 2010 roku.