Kiedy marzyciel stoi mocno na ziemi, może stworzyć coś niebanalnego. A gdy jest ich dwóch, trzeba się spodziewać cudów. Takich jak podróż w 3D do Warszawy z 1935 roku, stworzona przez studio Newborn. Jego współzałożyciel, Ernest Rogalski, opowiada o losach tego projektu i planach na przyszłość.
Dwóch specjalistów od reklamy i animacji 3D odtwarza na ekranie Warszawę z 1935 roku. Dlaczego?
Z inicjatywą i pomysłem wyszedł Tomek Gomoła, współzałożyciel Newborn. A mnie ten pomysł od razu zainteresował. Można stworzyć hiperrealistyczną reklamę w technologii 3D – na przykład czekolady. A można też, korzystając z tego samego sprzętu i oprogramowania wykreować coś nieco bardziej ambitnego – na przykład 20-minutowy film, który zabiera widzów w podróż wehikułem czasu. Liczy się pomysł i chęci – my je mieliśmy i mamy. Postawiliśmy na ten projekt właśnie z racji jego skali – ona nas motywowała do pracy. Od samego początku, czyli od 2009 roku, inwestowaliśmy w ten film wszystkie środki i siły.
Jak pracowaliście nad „Warszawą 1935”?
Śródmieście Warszawy posiada wystarczającą dokumentację archiwalną. Za jej pomocą można ustalić wygląd pojedynczych kamienic, a dzięki zdjęciom lotniczym oszacować układ urbanistyczny miasta. Ze zdjęć odczytywaliśmy neony i szyldy sklepów, restauracji i zakładów usługowych oraz korzystaliśmy z przedwojennej ewidencji gospodarczej. Jeżeli na zdjęciach były widoczne najmniejsze detale na fasadzie budynku, też były przenoszone do komputera. Wszystko w filmie jest takie jak przed wojną. Natomiast żałujemy, że nie udało nam się pokazać innych dzielnic miasta – to chcemy nadrobić przy kolejnych częściach filmu. A mamy czym się chwalić, ponieważ udało nam się odwzorować już wiele elementów, jak na przykład most Kierbedzia.
Pamiętasz wrażenie, jakie zrobiła na Tobie oficjalna premiera filmu? Skończył się seans i…
Niewiele pamiętam (śmiech). Pamiętam przygotowania, a potem jest czarna dziura. Kończy się film i pojawia się niepewność, czy udało nam się zachwycić widownię…
… i wybuchają gromkie brawa na widowni…
Zapala się światło i czuję, że wszyscy na nas patrzą. Wiem, że można odetchnąć – jest dobrze (śmiech).
A dla Was czym jest „Warszawa 1935”?
Wizytówką, ale też hołdem, jaki chcieliśmy oddać Warszawie sprzed wojny – miastu, które już nie istnieje. Czymś, co przybliży nam piękno miasta, które uległo całkowitej zagładzie. Natomiast z zawodowego punktu widzenia ten projekt miał być demonstracją naszych umiejętności. Byliśmy nowi na rynku i nie mieliśmy czym się pochwalić. Choć obaj z Tomkiem od 10 lat działamy w branży, to jednak jako spółka pojawiliśmy się dopiero cztery lata temu.
Macie teraz świetny materiał jako producenci…
… tym bardziej że całe nasze studio to tylko jeszcze mała grupa osób. Przykładamy bardzo dużą wagę do sprzętu, na którym pracujemy. Sami skompletowaliśmy i zbudowaliśmy cały system komputerów, serwerów, stacji roboczych i renderujących animacje 3D. To wielka zasługa Tomka – również specjalisty od technologii. Dzięki takim działaniom mamy wciąż najnowocześniejszy sprzęt, jaki jest dostępny na rynku.
A wejście na rynek reklamowy, bez „znajomości”, było dla Was wyzwaniem?
Na pewno było, ale wiedzieliśmy, co robimy. Wcześniej, jeszcze na studiach, pracowaliśmy w branży postprodukcyjnej i reklamowej osobno – każdy z nas miał swoją firmę, którą stworzył od zera. I w końcu trafiliśmy na siebie. Wyszło moim zdaniem świetnie, bo choć żaden z nas nie ma wykształcenia kierunkowego w szkole filmowej, doskonale się uzupełniamy. Tomek jest architektem z ogromnymi umiejętnościami w tworzeniu grafiki, a ja ekonomistą z fotograficznym „okiem”. Zestawienie naszych pasji, doświadczeń i zdolności przyczyniło się do wspólnego sukcesu i narodzin studia Newborn.
Mówiąc o sukcesach – podobno pracujecie nad pełnometrażowym projektem dla znanego i lubianego reżysera…
Kończymy efekty specjalne do filmu „Ambassada” Juliusza Machulskiego. To pierwszy film tego reżysera z tak rozbudowanymi efektami komputerowymi i fajnie, że to my możemy je stworzyć. Lubimy takie wyzwania! Naszym celem jest świeżość i jakość. Nie mamy czysto „produkcyjnego” stosunku do tego, co robimy. Jak ognia unikamy sztampy i rutyny. Z tego też względu postawiliśmy między innymi na kształcenie własnej kadry. Nie chcieliśmy, żeby nasz team miał naleciałości, które uważamy za złe. Mamy zespół „nowo narodzonych” (śmiech).
I to jest recepta na sukces studia Newborn? Świeżość, innowacyjność… i co jeszcze?
Wiara w powodzenie, jakość i świetny pomysł. Skąd to wiem? Wchodząc na rynek postprodukcji i reklamy, mieliśmy poczynione obserwacje – wiedzieliśmy, jakie są problemy tej branży. Naturalnie są firmy, które plasują się niezwykle wysoko i są po prostu świetne, ale też nie brakuje tych, które mocno odstają od czołówki. My postanowiliśmy, że będziemy wyznaczać własne wysokie standardy obsługi. W końcu nazwa Newborn zobowiązuje (śmiech).