Sobotnie seanse telewizyjnych hitów są już przeżytkiem. Najlepsze kinowe produkcje można oglądać, kiedy i gdzie się chce. Telewizja, jaką znamy od lat odchodzi do lamusa, a jej miejsce zajmują sieciowe serwisy „video on demand”. I w nich kryją się naprawdę duże pieniądze.
Komórki zmiotły z rynku telefony stacjonarne, a płyty Blu-Ray i DVD wyparły kasety VHS. Podobny los czeka telewizję. Nie chodzi tu o telewizory, bo przed nimi rysuje się świetlana przyszłość, ale o system nadawania treści. Wypracowany kilka dekad temu, nie przystaje do potrzeb współczesności. W dobie zawrotnego tempa życia, konieczność czekania na emisję filmu staje się problemem. Konsumenci żądają natychmiastowego zaspokojenia swoich rozrywkowych potrzeb. I głosują portfelami na tych dostawców treści, którzy mogą im to zapewnić.
Strumień treści
Konkurencja wśród serwisów typu on-demand jest wielka. Kto nie udoskonala oferty i nie podnosi jakości, ten znika z rynku. Są jednak liderzy, którzy doskonale rozumieją zasady gry. Ostatni sezon „Dr. House’a”? Jest. „Hannibal” z Madsem Mikkelsenem? Jest. Kinowe hity? Pojawiają się online w dniu premiery na Blu-Ray – oczywiście w jakości HD. Amerykańskie serwisy Netflix oraz Hulu są w stawce tego szaleńczego wyścigu i wyznaczają obowiązujące standardy. Trzydzieści trzy miliony abonentów serwisu Netflix, największego amerykańskiego gracza na rynku streamingu wideo na żądanie, dowodzą, że zainteresowanie takimi usługami jest ogromne. Za około 10 dolarów miesięcznie zyskuje się legalny dostęp do bazy dziesiątek tysięcy topowych produkcji wytwórni takich, jak Disney, MGM, Pixar, Paramount, Lucasfilm i The Weinstein Company. Z kolei Hulu ma ponad trzy miliony abonentów, którzy za około 79 dolarów rocznie mają dostęp do ponad 2300 topowych seriali i 50 000 godzin filmów. Treści pozyskiwane są od ponad 430 partnerów z wytwórni filmowych i telewizyjnych. Subskrybenci zaś korzystają z około 320 milionów urządzeń – telewizorów typu smart tv, konsol, przystawek multimedialnych (nie licząc laptopów i tabletów) – które odbierają „sygnał” z serwisu internetowego. Podobnie jak Netflix, Hulu działa globalnie i to z sukcesami. Hulu Japan odnotował już ponad 50 milionów podłączonych urządzeń multimedialnych, na których mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni oglądają filmy.
O portfele widzów walczy również Amazon – serwis znany z tego, że zajmuje się… wszystkim – od sprzedaży książek online, po świadczenie usług przechowywania danych na swoich serwerach, produkcję czytników e-booków Kindle i od kilku lat streaming multimediów na żądanie. Czy to się opłaca? Oczywiście. Netflix notuje przychody rzędu 3,5 miliarda dolarów rocznie, co przekłada się na około 300 milionów dolarów rocznego netto. Hulu również nie może narzekać na złą sytuację gospodarczą i kryzys mu niestraszny, o czym świadczy 695 milionów dolarów przychodu w 2012 roku i 65-procentowy wzrost tego wskaźnika w stosunku do roku 2011.
Polacy nie gęsi
Niestety, te serwisy są dostępne wyłącznie w wybranych krajach, a Polski wśród nich – jeszcze – nie ma. Na szczęście również u nas rozkwita internetowy sektor legalnych filmów on demand. Choć trzeba przyznać, że nasz rynek nie jest aż tak rozwinięty jak za oceanem lub choćby w pobliskiej Skandynawii. Główni gracze – m.in. Ipla, Iplex, VOD Onet – nie przynoszą takich zysków jak serwisy amerykańskie. Iplex z 1,3 miliona użytkowników wypracował w 2011 roku zaledwie 226 tysięcy złotych zysku netto. I do tego głównie z reklam, które są prezentowane użytkownikom serwisu. Ipla z kolei – własność Cyfrowego Polsatu – przynosi na razie straty. Ponadto w ofercie polskich dostawców treści na żądanie nie ma wielkiej różnorodności. Owszem, są niektóre nowe filmy i kilka zagranicznych świetnych seriali, ale dominują produkcje sprzed kilku lat, kino europejskie i niekomercyjne oraz seriale wyprodukowane na potrzeby telewizji. To ma się jednak zmienić, jak prognozują analitycy. Jedynym warunkiem jest dalsza „internetyzacja” Polski, zwiększenie przepustowości łącz (dzisiaj średnia to niespełna 5 megabajtów na sekundę) i upowszechnienie się nowo-czesnych telewizorów. Dopiero wówczas rezygnacja z usług klasycznej telewizji będzie miała sens. A dostawcy treści będą mogli walczyć o miliardy złotych rocznie – bo na tyle szacowana jest wartość tego rynku.
Przyszłość
Ale nie tylko w udostępnianiu tworzonych przez kogoś innego treści kryją się zarobki. Netflix postanowił pójść o krok dalej – sam wyprodukował serial. Polityczny, trzymający w napięciu „House of Cards” kosztował 100 milionów dolarów, a jego główną gwiazdą jest Kevin Spacey. Serial, oczywiście, jest dostępny wyłącznie dla abonentów Netflixa. Również Amazon nie zamierza pozostawać w tyle za konkurencją – dla niego serial science fiction „Sense 8” tworzy rodzeństwo Wachowskich, twórców kultowej trylogii „Matrix”.
Być może pogłoski o śmierci tradycyjnej telewizji są nieco przesadzone, ale licząca sobie 85 lat technologia łapie już zadyszkę w wyścigu z nowoczesnymi interaktywnymi rozwiązaniami. Netflix i jemu podobne serwisy zdominują rynek, by po kilku latach ustąpić pola swoim następcom. Co to będzie? Nie wiadomo, ale na pewno będzie można na tym zarobić. Do zobaczenia w przyszłości!