Gdzie robić biznes
Odpowiedź na tytułowe pytanie nie jest oczywista ani jednoznaczna. Wszystko zależy od tego, kogo chcemy przekonać i do czego. Naturalnie, można prowadzić rozmowy z partnerami biznesowymi w salach konferencyjnych, ale często „rozluźnienie krawata” daje lepsze efekty.
Skuteczne negocjacje z partnerem biznesowym wymagają zrozumienia jego spojrzenia na świat, wejścia na chwilę w jego skórę, by poczuć, gdzie jest jego zysk i jak on go rozumie – tłumaczy Piotr Marciniak, psycholog biznesu. – Zrozumienia wymaga też, w jakich okolicznościach nasz potencjalny partner będzie czuć się na tyle swobodnie, że będzie gotów pójść na pewne, dla nas korzystne, ustępstwa – dodaje Marciniak. Jak podkreśla, nie chodzi o to, by partnera w negocjacjach „rozpieścić”, ponieważ nieraz robienie biznesu wymaga małych porcji „terroru” i „przymuszenia”, ale zaznacza też, że warto najpierw spróbować metaforycznej marchewki. A jakie są te marchewki? Przyjrzyjmy się najciekawszym i najlepszym miejscom do robienia biznesu.
Wokół tylko zieleń
Bynajmniej nie chodzi o piłkarskie boisko. Zdecydowanie mamy na myśli pole golfowe. Jest to idealne miejsce do robienia biznesu. – Golf zapewnia nie tylko atrakcję i relaks pod postacią spokojnej gry, ale przede wszystkim dużą dozę dyskrecji. Na polu jesteśmy tylko my, a wokoło nas pusta przestrzeń. Swobodnie można tu porozmawiać o tajemnicach firmy, pieniądzach i potencjalnych zyskach – tłumaczy Marciniak.
Jego słowa potwierdzają sami zainteresowani, czyli przedsiębiorcy. – Golf ułatwia robienie biznesu – mówi Witold Nowacki, przedsiębiorca, i dodaje ze śmiechem: – Oczywiście pod warunkiem, że ci, z którymi chcemy dobić targu lubią tę grę. Jak zapewnia Nowacki, na polu golfowym udało mu się dokończyć rozmowy z potencjalnym nowym wspólnikiem, które wcześniej ciągnęły się tygodniami. – Mieliśmy kilka niedomówień dotyczących między innymi stopnia zaangażowania finansowego w projekt. Nie wdając się jednak w szczegóły, trzeba powiedzieć, że nie mogliśmy ustalić wspólnego stanowiska przez parę miesięcy. W końcu, za radą znajomego zaprosiłem partnera na pole golfowe, do klubu z hotelem, barem i wszelkimi udogodnieniami – opowiada Nowacki. – Spędziliśmy tam weekend i nagle się okazało, że na wiele aspektów działalności ewentualnej spółki mamy bardzo podobne spojrzenie – wyjaśnia. – Tydzień później podpisywaliśmy dokumenty – dodaje.
Zabawy z biznesem
– Kiedy zależy nam na pokazaniu kontrahentowi naszej „ludzkiej” twarzy, warto zaprosić go na nieformalną kolację lub interesujące wydarzenie – mówi Marciniak. Nawet pozornie „sztywni” biznesmeni, którzy zawsze i o każdej porze są pod krawatem, potrzebują rozrywki. – Wychodząc bez „zbroi” garnituru, pozwalamy zbliżyć się do siebie.
W USA zabieranie kontrahenta na mecz NBA lub ligi baseballu jest jednym z ulubionych trików pomagających w osiągnięciu porozumienia.
To ułatwia osiągnięcie konsensusu – dodaje Marciniak. Przestrzega jednak, żeby nie dać ponieść się zbytnio atmosferze beztroski. – Nadmiar dobrej zabawy może być zdradliwy. Przecież nie chcielibyśmy, żeby nasz potencjalny wspólnik oglądał nas w stanie „zbyt rozweselonym”, prawda? – pyta retorycznie Marciniak i dodaje: – Niemniej jednak warto pomyśleć o takim wyjściu. Byle z głową.
Pan i władca na krańcu świata
– Zaproszenie partnera biznesowego na żagle to mój sposób na dobicie targu – zdradza pan Michał, warszawski przedsiębiorca z branży mediów. – To zawsze pomaga. Faceci lubią takie męskie przygody i sporty. Wiatr, fale, duży i atrakcyjny jacht, a do tego trochę alkoholu „na rozgrzewkę” rozluźniają atmosferę – wyjaśnia. Jego zdaniem na plus działa również to, że kapitan na jachcie – w tym wypadku pan Michał – staje się autorytetem i „władcą”, a to podnosi jego wartość w oczach innych.
Co lubią mężczyźni
Wiadomo, że mężczyźni lubią sport i emocje mu towarzyszące. Mecze, piwo i okrzyki to męska domena, okazja do wyrzucenia emocji i zbratania się z innymi kibicami. Mężczyźni to „zwierzęta sportowe”, dlatego zaproszenie partnera w interesach na dobry mecz pomaga dobić targu.
– Nie bez przyczyny w USA zabieranie kontrahenta na mecz NBA lub ligi baseballu jest jednym z ulubionych trików pomagających w osiągnięciu porozumienia – wyjaśnia Marciniak. – Wspólne kibicowanie, najlepiej jednej drużynie, wzmacnia poczucie, że kontrahent to „swój człowiek”, kolega i ktoś podzielający naszą wizję – dodaje. Pewnym problemem jest poziom meczów w Polsce i zachowania na stadionach, ale dla prawdziwych kibiców nie powinno być kłopotliwe załatwienie miejsca w lepszym sektorze.
Prosto do celu
Rozmowy o biznesie na linii ognia? To może być trudne. Jednak mecz paintballu to świetna okazja do zacieśnienia więzów i nawiązania porozumienia. Można zaproponować partnerowi w interesach strzelaninę. W końcu kto by nie chciał na kilka chwil zostać komandosem? Oczywiście w trakcie brania „jeńców” nie rozmawia się o biznesie, ale po zakończonej rozgrywce, przy kuflu piwa – jak najbardziej.
Apetyczna historia świetnego pomysłu na biznes
Każda pliszka swój ogonek chwali – mówi przysłowie. Ale nie sposób nie wspomnieć o tym, jak narodził się pomysł na Diners Club. Jak pewnie wielu czytelników wie, idea bezgotówkowych kart obciążeniowych narodziła się podczas kolacji Franka McNamary (na zdjęciu) i jego przyjaciół – Alfreda Bloomingdale’a i Ralpha Schneidera. Kulisy tej kolacji i pomysłu są zabawne, a nawet nieco dramatyczne, niemniej historia ta pokazuje, że przy stole, świetnym jedzeniu i w doborowym towarzystwie, pomysły same przychodzą do głowy.
Tymczasem polecamy zapoznania się z pełniejszą wersją opowieści o tym, jak powstała prestiżowa karta Diners Club.