W świecie marzeń
Hollywood, Bollywood, Nollywood i jeszcze Hollyłódź. Nie ma jednej stolicy kina – jest ich wiele i każdą na pewno warto odwiedzić, jeśli tylko jest się kinomaniakiem. A przy okazji, warto też udać się w podróż po lokalizacjach planów najwspanialszych produkcji filmowych w historii. To wyprawa śladami marzeń…
Kto nie marzył, żeby na własne oczy zobaczyć plenery, w których odgrywane były sceny z przebojów srebrnego ekranu? Choć na chwilę wczuć się w magiczny klimat „Władcy Pierścieni”, poczuć dreszczyk emocji wprost z „Breaking Bad”? Albo przeżyć kosmiczną przygodę na Tatooine – rodzinnej planecie Luke’a Skywalkera? Nie ma co marzyć – trzeba po prostu ruszyć w podróż do tych magicznych miejsc. A że karta Diners Club w portfelu ułatwia taką wyprawę, warto tym bardziej. Żeby nie przedłużać – oto nasza subiektywna lista najciekawszych planów filmowych na całym świecie.
Tajwańskie wakacje z tygrysem
Tajwan nie jest najpopularniejszym kierunkiem wakacyjnych wyjazdów, co jednak nie oznacza, że jest białą plamą na mapie. Wręcz przeciwnie – wyspiarska Republika Chińska (bo taką oficjalną nazwę nosi to państwo – przez Chińską Republikę Ludową uznawane za zbuntowaną prowincję) znajduje się od lat na liście 25 najciekawszych lokalizacji turystycznych Azji portalu TripAdvisor. To rozwinięte, relatywnie bogate i nowoczesne państwo z PKB per capita wyższym od polskiego o ponad 10 tys. dolarów. Nie wdając się jednak w rozważania geopolityczno-ekonomiczne, przejdźmy do kwestii kina. W Taichung City, mieście na zachodzie wyspy Tajwan, powstawały kluczowe fragmenty jednego z najgorętszych kinowych hitów ostatnich lat. Tereny dawnego lotnisko w Taichung, jak za dotknięciem magicznej różdżki, na potrzeby hitu „Życie Pi” – w którego produkcję miał wkład Diners Club – zmieniły się w bezkres oceanu.
Potężne, wybudowane specjalnie na potrzeby filmu baseny posłużyły za scenerię ekranizacji książkowego bestsellera Yanna Martela. Tam właśnie – z pomocą superkomputera – Ang Lee stworzył fantastyczny świat Pi – rozbitka, któremu przyszło żyć miesiącami w szalupie, z tygrysem za współtowarzysza tej przygody.
Casablanka – być jak Humphrey Bogart
Marokańska Casablanca od lat cieszy się niesłabnącą popularnością. Nie tylko ze względu na urok miejsca i atrakcje turystyczne, takie jak przepiękny meczet Hasana II (wzniesiony, co prawda, w latach 90. XX wieku…) oraz zabytkowe centrum miasta (medynę), ale przede wszystkim przez wzgląd na film „Casablanca”.
Co jednak najciekawsze, żadna ze scen tego „blockbustera” z 1942 roku nie została nakręcona w Maroku… Obraz powstał w całości w studiu filmowym w USA, a przebitki z portu w Casablance – na lotnisku pod Los Angeles. Nie ma co jednak marudzić – orientalne Maroko i klimat filmu noir to magnesy, które przyciągają turystów.
Niech moc będzie z Wami!
Kto nie zna „Gwiezdnych Wojen” ręką w górę. Nie widzę, dziękuję. Szał na „Star Wars” rozpoczęty w 1977 roku przez George’a Lucasa nieprzerwanie trwa, na co dowodem jest kolejna, siódma już część kosmicznej sagi. W ciągu zaledwie kilku tygodni od premiery „Przebudzenie Mocy” wygenerowało otwarcie, warte 11,1 mld (!) dolarów (sprzedaż biletów tylko w Ameryce Północnej), co jest absolutnym rekordem boxoffice. „Star Wars” to jednak nie tylko liczby i warta kilkanaście miliardów dolarów franczyza, ale także szereg miejsc na świecie, które posłużyły za plan zdjęciowy do filmów z serii.
Dzięki „Gwiezdnym Wojnom” zyskała… Tunezja. Tam bowiem znajduje się szereg pustynnych lokalizacji, które odegrały m.in. planetę Tatooine.
A najsłynniejszym chyba jest tunezyjski port Adżim, który posłużył za scenerię kultowej kantyny z czwartego (pierwszego w kolejności filmowania) epizodu „Gwiezdnych Wojen” – „Nowej Nadziei”. Co roku tysiące ludzi z całego świata odwiedza pustynne miasto tylko po to, żeby wczuć się w klimat „Star Wars”; podobnie zresztą fani serii wybierają się do Szatt al-Gharsa – pustynnej lokalizacji, w której – na potrzeby „Mrocznego Widma” – producenci wybudowali wioskę Mos Espa.
Warto też dodać, że na popularności zyskuje lokalizacja znana z ostatniej części sagi – irlandzka wyspa Skellig Michael, na której Rey, bohaterka „Przebudzenia Mocy” spotyka… Ale nie ma co psuć przyjemności tym, którzy nie widzieli VII części… Powiedzmy tylko, że to urocza, skalista wyspa ze starym klasztorem – surowa, smagana wiatrami i niezwykle romantyczna.
Dzień z Walterem White’em
„Breaking Bad” – serial o nauczycielu chemii, który zostaje okrutnym narkotykowym baronem – cieszy się ogromną popularnością. Doskonały scenariusz, świetne zagrane role i fabuła trzymająca w napięciu do samego końca przyniosły sukces tej produkcji. Co więcej, napędziły też turystykę w nieco sennym Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, słynącym dotychczas w zasadzie jedynie z corocznych wyścigów balonów.
Miłośnicy Waltera vel Heisenberga oraz jego pomocnika Jessy’ego tłumnie odwiedzają stolicę stanu, żeby na własne oczy zobaczyć przedstawione w serialu lokalizacje – dom państwa White, myjnię samochodową-pralnię pieniędzy i restaurację Los Pollos Hermanos, zarządzaną przez bosa meksykańskiego kartelu, Gusa Fringa. I choć tematyka serialu krąży wokół zakazanej w USA metamfetaminy, wojen gangów i zabójstw agentów FBI, władze Albuquerque szczycą się tym, że ta produkcja powstała na ich terenie i na miejskich stronach WWW promują wycieczki śladami „Breaking Bad”.
Zielono mi, Gandalfie
Nowa Zelandia to kraniec świata. Ale za to, jaki piękny! Wiecznie zielone plenery tego wyspiarskiego państwa i zróżnicowane krajobrazy aż proszą się o to, żeby je sfilmować. Nic więc dziwnego, że atuty Nowej Zelandii wykorzystał Peter Jackson – reżyser trylogii „Władca Pierścieni” i „Hobbita”. Świat kinomaniaków „kupił” te produkcje, a wokół drużyny pierścienia zawiązało się grono wiernych fanów. Im też naprzeciw wyszedł przemysł turystyczny i dziś z Wellington wyruszają całodzienne wycieczki po Śródziemiu – fikcyjnej krainie z książek J.R.R. Tolkiena zamieszkanej przez sympatycznych Hobbitów.
A tak się składa, że w ekranizacjach Jacksona, za plenery tej krainy posłużyły okolice Wellington. Pomijając fakt, że Nową Zelandię warto w ogóle zobaczyć, to wycieczkę śladami Frodo i jego przyjaciół – tym bardziej trzeba odbyć.
Wiedeń w obliczu śmierci…
Na koniec coś bliskiego – wirujący w walcu Wiedeń. Ale nie jedziemy tam tańczyć, tylko tropić najsłynniejszego szpiega w służbie Jej Królewskiej Mości. Piętnasta część przygód Jamesa Bonda, nakręcona w 1987 roku – „W obliczu śmierci” – zagnała agenta 007 do Wiednia. W stolicy Austrii krzyżowały się bowiem szlaki szpiegowskie oraz tropy prowadzące do generała KGB – celu do zabicia przez Bonda.
Timothy Dalton, który po Rogerze Moorze wcielił się w rolę 007 nie był może najpopularniejszym Bondem, ale „W obliczy śmierci” warto obejrzeć dla samych tylko widoków miasta Straussa i Mozarta. Zresztą, Wiedeń chwali się „konotacjami” z 007 i w ramach miejskich wycieczek, można ruszyć szlakiem agenta JKM. W rytmie walca i nieśmiertelnego motywu w wykonaniu orkiestry Johna Barry’ego.
Bezpieczne podróże
Z kartą Diners Club podróżowanie jest przyjemne i bezpieczne. Karty są akceptowane na całym świecie, a oprócz tego zapewniają Posiadaczom i Użytkownikom szeroką ochronę ubezpieczeniową oraz atrakcyjne przywileje w podróży. Karty Diners Club zapewniają wstęp do luksusowych saloników lotniskowych, gwarantują ochronę bagażu i pozwalają przejść szybszą odprawę Business Class.
Do końca czerwca 2017 roku prywatne oraz firmowe karty kredytowe Diners Club są dostępne w promocji – za 50% pierwszej opłaty rocznej!