W krainie łagodności
Anna Mucha przez dekadę opierała się propozycjom napisania książki. Aż do teraz. Na majowych Targach Książki zadebiutowała osobistym przewodnikiem po Toskanii – jej smakach i smaczkach. Oto „Toskania, że Mucha nie siada”.
Długo opierałaś się przed literackich debiutem. Może niepotrzebnie?
Przez 10 lat słyszałam propozycje napisania książek na różne tematy – od podróży, po macierzyństwo. I wszystko się we mnie buntowało, bo książka to świętość – wielcy autorzy, pisarze. Dlatego używam słowa „przewodnik” mówiąc o „Toskanii, że Mucha nie siada”, żeby dać czytelnikom wyobrażenie, czym jest ta pozycja. To nie dzieło literackie, ale osobista opowieść o małym regionie Włoch widzianym moimi oczami.
Małym, ale niezwykle popularnym. Tylko czy odpowiednim dla każdego?
Myślę, że dla każdego, ale jak zawsze są też wyjątki. Choćby w mojej rodzinie są osoby, które za Toskanią – oględnie mówiąc – nie przepadają (śmiech).
Dlaczego?
Głównie ze względu na toskańskie drogi – wszechobecne serpentyny, po których dość ciężko się jeździ i które wzbudzają chorobę lokomocyjną… Zresztą, Toskania nie przypadła im do gustu na własne życzenie. Ponieważ sporo podróżuję, służę rodzinie za „informator turystyczny” – gdzie pojechać, czego spróbować, co zobaczyć. Ale w tym przypadku ani ja, ani Marcello nie zostaliśmy o to zapytani, a oni udali się się do Toskanii na własną rękę i pierwszy raz. Zatrzymali się w Greve in Chianti, które nie jest szczególnie urokliwym miasteczkiem. Poza doskonałą masarnią i sklepem z mięsami, winem i oliwą rodziny Falorni oraz „Torso alato” Igora Mitoraja, niewiele tam jest do oglądania. Zrobili tam sobie jednak bazę wypadową. Dojechali do pierwszego zakrętu za miastem, choroba lokomocyjna zrobiła swoje i tak się skończyła ich niedługa przygoda z Toskanią (śmiech).
Gdyby wybrali się tam zgodnie z Twoimi wskazówkami, atrakcje przeważyłyby nad chorobą?
Jest taka szansa (śmiech). Kiedyś podróżowali po Birmie według moich wskazówek i byli bardzo zadowoleni. Co do Toskanii, myślę, że każdemu, mogą spodobać się miejsca, o których piszę. To oczywiście moje subiektywnie ukochane „punkty na mapie”, ale obiektywnie rzecz biorąc,
też są naprawdę interesujące – taka jest Toskania. To przecież przewodnik wakacyjny, luźny i nieco leniwy. Na pewno natomiast należy uprzedzić, że nie każdemu może też odpowiadać mój styl funkcjonowania w Toskanii – rytm życia, który każdemu na czas wakacji proponuję i sama tam sobie „narzucam”.
Czyli…?
Dolce far niente – słodkie nicnierobienie (śmiech)! Najlepiej poza miastem, gdzie nie robi się w zasadzie nic. Błogostan przeplatany dobrym jedzeniem, winem i drobnymi przyjemnościami. Tak po prostu, zwyczajnie i leniwie. We włoskim, „chłopskim” stylu.
Drobne przyjemności, które chłonie Anna Mucha w Toskanii, to…?
W czasie pisania książki przekonałam się, że o ile nie mam wiedzy stricte przewodnikowej, to mogę bez końca opowiadać o przyjemnościach podniebienia, przebywania i rozmawiania z rodowitymi Toskańczykami, podróżowania i odkrywania nowych miejsc i zapachów, a także wydawania pieniędzy (śmiech). To są moje frajdy związane z Toskanią. Oczywiście na szczycie jest doskonała kuchnia. Mam zresztą nadzieję, że następna książka temu będzie poświęcona – będzie kompletnym przewodnikiem kulinarnym (śmiech).
Krajobraz Toskanii jest zdominowany przez winnice (zwłaszcza w regionie Chianti) oraz przez wszechobecne cyprysy. Ich smukłe sylwetki towarzyszą niemal na każdym kroku.
Przyjemności jest tam jednak dużo, bo ten fragment Włoch ma wszystko – morze, góry, lasy, jeziora, winnice i piękne miasta, z których uciekam (śmiech). Natomiast niezwykłe jest, że na tak niewielkim terenie można się „zagubić” w swojej Toskanii. Albo w Montepulciano, albo w Montalcino, a może i w Pienzy, Viareggio, Sienie, albo Florencji. Toskania daje jeszcze to poczucie, że odkryłeś i zdobyłeś właśnie coś niezwykłego, oryginalnego, osobistego – swoje miejsce pod słońcem Toskanii. To zasługa różnorodności tego regionu.
Czyli, nie licząc choroby lokomocyjnej na krętych drogach, to najpewniejsze miejsce na udany urlop?
Tak, ale z pewnym zastrzeżeniem. Toskania cieszy się ogromną i zasłużoną popularnością, ale tam także można wpaść na turystyczną „minę”. Nie brakuje rozczarowujących miejsc, np. obszarów poprzemysłowych, niszczejących gospodarstw lub zapuszczonych hoteli. Pamiętam, jak trafiliśmy kiedyś do przepięknego agroturismo. Cudowna posiadłość. Rzędy cyprysów, żwirowana droga. Bajkowy pałacyk położony w otoczeniu XV-wiecznych budynków gospodarczych. Problem polegał na tym, że wszystkie te obiekty były koszmarnie zaniedbane. Grzyb, pleśń i wilgoć, a właściciele nie uważali za konieczne uprzątnąć tego. Bo po co? Skoro budynki stoją od XV wieku, to jeszcze postoją. Inna sprawa, to widoki – po jednej stronie mieliśmy tam bajkowy ogród, po drugiej – dwa wielkie kominy elektrowni. Ogromne, pomalowane w pasy i buchające kłębami dymu. Takich ran na krajobrazie na szczęście w Toskanii nie ma wiele.
Popularność Toskanii odbija się na cenach w tej części Włoch?
Na pewno niełatwo jest znaleźć ładne miejsce na odpoczynek w rozsądnej cenie. Toskania padła ofiarą własnego sukcesu. Bo choć od dawna była kojarzona jako wakacyjna część Włoch, to dopiero napływ turystów z zagranicy rozpędził lokalną gospodarkę. Zdecydowana większość hotelarzy i restauratorów doskonale rozumie tę zależność i stara się, aby zapewnić wysoki poziom. Z drugiej strony, nie brakuje też przekonanych o tym, że nic nie trzeba robić, bo turyści i tak przyjadą, i zostawią pieniądze. Na szczęście, są też piękne kurorty, np. nadmorskie Viareggio, gdzie ceny są porównywalne do tych znad polskiego morza w szczycie sezonu, a warunki – m.in. hotelowe – bardzo przyzwoite.
To jak zwiedzać Toskanię, żeby się nie rozczarować?
Najlepiej z książkowym przewodnikiem (śmiech). Ale mówiąc poważnie, najlepiej jest zaczepić się gdzieś i robić samochodem wypady na zwiedzanie. Toskania nie jest duża, a można ją w ten sposób dość szczegółowo poznać.
Gdzie na początek tej przygody się zaczepić?
Nie ma jednej odpowiedzi, tak jak nie ma jednej Toskanii (śmiech). Ale chyba region Chianti będzie najlepszym wyborem. Mówimy o lasach, dziczyźnie, winie chianti i wszystkich przyjemnościach la dolce vita. Do trattorii lub pizzerii musisz co prawda pojechać samochodem, ale tę podróż wynagrodzą ci widoki. Ale jeśli są to wakacje z dziećmi, to zdecydowanie dobrym wyborem będzie wybrzeże Morza Tyrreńskiego. Z kolei miłośnicy sztuki docenią piękno Florencji i Sieny. Toskania „na dziko” to kamieniołomy w Carrarze, a „na bogato” to świetne outlety luksusowych marek.
Jakie emocje wywołuje w Tobie Toskania?
Przyjeżdżam tam i czuję spokój, ulgę, regeneruję się, odżywam psychicznie. Jestem z dala od internetu i telefonów, które na włoskiej prowincji nie są tak oczywiste jak w Polsce. Doświadczam przyjemności z jedzenia, rozkoszy kulinarnych.
Które smaki aż tak mocno działają na Twoją wyobraźnię?
Nie ma jednego. Lokalna kuchnia jest bardzo sezonowa. Są stałe punkty menu o każdej kolejnej porze roku. Dzięki temu toskańskie smaki są smakami ziemi – aromatami gorących pól, zacienionych lasów i łąk. W zależności od pory roku pojawiają się wyjątkowo apetyczne „smaczki”, takie jak dziczyzna lub trufle. Zarazem ta kuchnia jest prosta i w zasadzie niezmieniona od kilku wieków. Nie ma co ulepszać – lepsze jest wrogiem dobrego (śmiech).
Czy po tylu latach regularnego odwiedzania Toskanii jest coś, co Cię nieustannie zaskakuje lub zachwyca?
Nie jestem w stanie przyzwyczaić się do sjesty. Jest upał, jestem rozleniwiona i zaczynam odczuwać ssanie w żołądku, który przykleja mi się z głodu do kręgosłupa. I zazwyczaj wtedy okazuje się, że nigdzie nie można zjeść. Trwa sjesta, a to rzecz niemal święta. Tak więc muszę jeść na zapas rano albo czekać do wieczora o głodzie. Muszę się chyba przełamać i robić kanapki (śmiech). Zwłaszcza że włoskie śniadania są raczej cienkie – kawa i słodka bułeczka.
Region Chianti będzie najlepszym wyborem na poznawanie Toskanii. Mówimy o lasach, dziczyźnie, winie chianti i wszystkich przyjemnościach la dolce vita.
Nieustająco też mnie dziwi, że ten naród – słynący z wypieków, placków i ciast – nie potrafi sobie poradzić ze zwykłym chlebem. Włoski chleb przypomina suchary i to w chwilę po wyjęciu z pieca. To jest dla mnie niepojęte (śmiech). Tak jak to, że włoskie słodycze, nie licząc może panna cotty i tiramisu, nie są tak dobre, jak pozostałe dania. A bardzo mnie cieszy, że Włosi są admiratorami kobiecego piękna i dają temu wyraz (śmiech). Kochają życie i nieustannie to podkreślają. Absolutnie mnie zastanawia, jak – mimo tak wielkiej spontaniczności i zamiłowania do nicnierobienia – udało im się narzucić światu swój design i modę, kino oraz kulturę. Wkurza mnie za to, że dość powszechna jest niesłowność – niezamierzona, ale irytująca. Jeśli przykładowo zamawiasz stół u stolarza, to zamiast po umówionych trzech tygodniach, odbierzesz go dopiero po ośmiu. A najbardziej wścieka mnie, że oni mają tyle słońca (śmiech). Tego im po ludzku zazdroszczę.
Da się „przenieść” to wszystko, co towarzyszy wspomnieniu o Włoszech, do Polski?
Nie do końca… To zbyt duża różnica, nawet geograficzna. Przez to tamtejsze wino smakuje inaczej, niż to samo pite w Warszawie, inne są zapachy i światło. To wszystko sprawia, że tam łatwiej się żyje w spokoju ducha. I może w tym zrelaksowaniu kryje się tajemnica włoskiej
kreatywności?
Czego nauczyły Cię podróże do Włoch?
Innego trybu życia, pewnej dozy luzu i zrozumienia, że pewne sprawy nie są końcem świata i można się czasem zatrzymać, żeby złapać oddech. Atmosfera Toskanii szybko wnika w serce jak dym we włosy. Przesiąka się nią i jeszcze przez długi czas czuje jej wspomnienie.
Życie w Toskanii to Twój pomysł na dalsze życie?
Mogłabym tam się przenieść na stałe – marzę o wygranej w lotto i własnym agroturismo. Ale niestety, jestem do szpiku kości miejska i pewnie po kilku miesiącach na włoskim pustkowiu zaczęłabym tęsknić za miastem. Trzeba uważać na to, czego się sobie życzy (śmiech). Nawet, gdy myśli się o krainie łagodności – Toskanii.
Wywiad ukazał się w letnim wydaniu „Diners Club Magazine” nr 2/2015.
Przewodnik po krainie przyjemności
Literacki debiut Anny Muchy, „Toskania, że Mucha nie siada”, ukazał się w maju 2015 roku nakładem wydawnictwa Pascal. Książka zebrała pozytywne recenzje, m.in. Piotra Najsztuba, który napisał, że: „Wreszcie będzie można usiąść tam, gdzie Mucha siada… Jest tylko jedno ryzyko: gdy się już tam usiądzie, można utknąć na zawsze. Bo wyłącznie w takie miejsca zabiera nas autorka hiperhedonistka. Kto więc jest gotowy na raj, niech czyta”. I my się z tą opinią w pełni zgadzamy.
„Toskania, że Mucha nie siada” jest do nabycia m.in. w internetowej księgarni wydawnictwa Pascal oraz sieci salonów Empik.