Innowacje.pl
Czy w perspektywie kilku następnych dekad Polska stanie się globalną potęgą gospodarczą i naukową? Niewykluczone. Nasi przedsiębiorcy i naukowcy już tworzą przełomowe rozwiązania, a „hegemonię” Polski przepowiadają politolodzy.
George Friedman, amerykański politolog i założyciel agencji „białego wywiadu” Stratfor, w swojej bestsellerowej książce „Następne 100 lat: prognoza na XXI wiek” wieszczy, że w ciągu następnych dekad, w roku 2050, Polska wysunie się na pozycję globalne lidera i zmiażdży gospodarki Rosji i Niemiec. A to słowa, które łechczą polskie dusze spragnione spektakularnych sukcesów. Trzeba podkreślić, że wywody Friedmana to nie czcze bajania z pogranicza science fiction, tylko analizy naukowe oparte na gruntownym badaniu rynków i sceny politycznej. Zresztą, w tej samej publikacji (wydanej w 2009 roku) Friedman precyzyjnie przewidział m.in. gwałtowny wzrost nastrojów mocarstwowych Rosji, co właśnie obserwujemy. Kreślone przez niego scenariusze dla Polski wydają się więcej niż prawdopodobne, ale trzeba pamiętać, że nie wydarzą się, jeśli nie weźmiemy spraw w swoje ręce. Bez położenia nacisku na innowacyjną gospodarkę, piękna wizja przyszłości może rozsypać się niczym domek z kart. Na szczęście, mamy kilka (a nawet kilkadziesiąt) niezłych „kart” w rękawie.
Królowa karo
Przez analogię do strategii Apple można powiedzieć, że sukces to umiejętność udoskonalenia istniejących już rozwiązań. Oldze Malinkiewicz, polskiej doktorantce, fizyczce, udała się właśnie ta sztuka. Znalazła istniejący „mechanizm” i sprawiła, że stał się bardziej wydajny, tańszy i konkurencyjny w globalnej skali. Cóż takiego przełomowego udało jej się stworzyć? Ogniwa fotowoltaiczne, ale rewolucyjne w swojej istocie. Do tego wykorzystujące tani surowiec znany nam od XIX wieku. Chodzi o perowskity, czyli minerał składający się z tlenku wapnia i tytanu.
Historia odkrycia dokonanego przez Olgę Malinkiewicz to historia mieszaniny geniuszu i… niecierpliwości.
Historia odkrycia dokonanego przez Olgę Malinkiewicz to historia mieszaniny geniuszu i… niecierpliwości. Po studiach na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie na barcelońskiej politechnice, uzdolniona studentka trafiła do hiszpańskiej Walencji – na tamtejszy uniwersytet. Tam, w 2013 roku, została zaproszona do współpracy przez prof. Michaela Grätzela – lidera badań nad fotowoltaiką. Jednym z obszarów jego zainteresowań był właśnie znany od XIX wieku perowskit. Niestety, minerał ten – choć obiecujący – ma wady. Żeby wykorzystać go do stworzenia powłoki fotowoltaicznej, trzeba poddać go skomplikowanej i drogiej obróbce w bardzo wysokich temperaturach (500 stopni Celsjusza). Do tego proces wypalania i nanoszenia na szklane płytki jest długotrwały. A to irytowało doktorantkę z Polski.
Postanowiła więc znaleźć krótszą drogę. Jak wyjaśnia, na próbę wyeliminowała z procesu tlenek tytanu – stosowany dotychczas do wypalania ogniw. Okazało się, że był to genialny ruch, w wyniku którego perowskit można było przeprowadzić w płynny roztwór. Łatwy do naniesienia na dowolnej, nawet bardzo cienkiej powierzchni, bez konieczności wygrzewania w rozpalonym piecu. Za to odkrycie Olga Malinowska otrzymała nagrodę miesięcznika naukowego „Nature Photonics”. To jednak nie koniec – odkrycie przekuła w biznes – wróciła do kraju i z Piotrem Krychem oraz Arturem Kuczpunasem założyła spółkę Saule, której udało się pozyskać grant badawczy o wartości 22 mln złotych. Na tym nie koniec sukcesów – Saule idzie „łeb w łeb” w wyścigu o stworzenie najbardziej efektywnego ogniwa fotowoltaicznego, w którym udział biorą giganci: Uniwersytet Oksfordzki i instytut badawczy powołany przez Samsunga. Nic dziwnego, że „Forbes” nazwał Malinkiewicz „Polskim Edisonem”. To święta prawda.
Król kier
Proszek wart 70 tys. euro za kilogram? Pierwsze skojarzenie biegnie w stronę nielegalnej kokainy, która osiąga takie właśnie ceny. Ale nie o nią chodzi. Jak informuje „Forbes”, mowa o katalizatorach metatezy olefin. Konia z rzędem temu, kto zrozumie w pełni, czym one są, ale warto podjąć trud. Ten proszek jest bowiem substancją, która rewolucjonizuje przemysł farmaceutyczny, kosmetyczny i paliwowy. Dzięki nim niezwykle skomplikowane reakcje chemiczne, które wymagają skrajnie wysokich temperatur i ciśnień, można przeprowadzać w warunkach „pokojowych” i ekologicznych – bez emisji m.in. gazów cieplarnianych.
Apeiron sprzedaje swoje katalizatory z 90-procentową marżą – i to wciąż atrakcyjna oferta dla firm, które wykorzystują te substancje w projektach wartych setki milionów dolarów.
Katalizatory metatezy są niezwykle drogie, co wynika ze skomplikowanej syntezy tych substancji. Do tego zaledwie kilka firm na świecie ma patent na ich produkcję i dysponuje technologiami pozwalającymi je wytwarzać. I w tym miejscu można mówić o polskiej dumie. Jednym z zaledwie kilku laboratoriów zdolnych do tak zaawansowanej produkcji jest rodzima firma, Apeiron Synthesis założona przez Michała Bieńka. Na tym jednak nie koniec, bowiem Apeiron nie tylko produkuje katalizatory, ale wykorzystuje do tego autorską metodę syntezy, chronioną patentem. Do tego, zarabia na tym niesamowite pieniądze. Jak donosi „Forbes”, Apeiron sprzedaje swoje katalizatory z 90-procentową marżą, co i tak jest atrakcyjną ofertą. Pozostali gracze narzucają wyższą.
Król pik
Sukcesy odnosimy nie tylko na niwie nauki, ale również w bardziej „przyziemnym” biznesie. Przykładem może być krotoszyńska firma Kupczak Products. Ktoś z pt. Czytelników o niej słyszał? Zapewne niektórzy z doniesień prasowych, które co jakiś czas obiegają media (pisał o niej niedawno portal INNPoland.pl, a kilka lat temu wspominała „Rzeczpospolita”), ale dla większości to „no name”. Ale nie dla polskich służb mundurowych (w tym oddziałów GROM), amerykańskich komandosów i kilku armii z całego świata. Otóż Kupczak Products, firma założona przez braci, Bogusława i Dariusza Kupczaków, produkuje niemal niezniszczalne… obuwie.
Specjalistyczne, zaprojektowane do zadań ekstremalnych, takich jak wielogodzinny marsz przez rozpaloną słońcem pustynię, przedzieranie się przez bagna lub śnieżne zaspy. Buty Kupczaka są produkowane ze skóry, ale wyprawionej i zszytej tak, że nie przedostanie się przez nią ani kropla wody. Zarazem buty oddychają, idealnie dopasowują się do stopy i nie ocierają ich w czasie wielokilometrowych marszów z ważących kilkadziesiąt kilogramów ekwipunkiem wojskowym. Obuwie ma wszytą membranę z Gore-texu, specjalne sznurówki, które – uwaga – nie tracą elastyczności nawet, gdy temperatura spadnie do 50 stopni poniżej zera oraz podeszwę z tworzywa, które zapewnia przyczepność na lodzie, mokrych i tłustych nawierzchniach. Jakby tego było mało, buty mają dodatkową „wszywkę” z kuloodpornego aramidu. Nie dziwi więc to, co powiedział Bogusław Kupczak w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w 2007 roku: w ciągu 12 lat istnienia firmy (do 2007 roku) nie zdarzyło się, żeby jakaś partia obuwia zalegała w magazynie. Każda wyprodukowana para znajduje swojego nabywcę. Bo jakość „made in Poland” jest w cenie.
Artykuł pochodzi z archiwalnego wydania „Diners Club Magazine”. Niektóre dane liczbowe mogą być obecnie (rok 2017) nieaktualne.